Minionych 6 tygodni

Kochani,
W końcu znalazła się chwila, aby napisać. Minęło prawie 6 tygodni od ostatniego wpisu o mnie. To były dla nas długie tygodnie, pełne wielu wyzwań.

Zaczęłam się źle czuć już od drugiego dnia świąt. Miałam bardzo dużo wydzieliny, bardzo męczący kaszel. Praktycznie nie przestawałam kaszleć. Potrafiłam kaszleć pół nocy bez przerwy. Bardzo mnie to wycieńczało. Dodatkowo dostawała gorączki dochodzącej do 40 stopni, z którą nie mogły sobie poradzić żadne lekarstwa. Jedyną wtedy pomocą były kąpiele w chłodniejszej wodzie. Nie było znaczenia czy dzień czy noc, mama wchodziła ze mną do wody, a tata czuwał „na suchym lądzie”, sprawnie wycierając mnie i zmieniając opatrunki po wyjściu. Bardzo zarwane noce, na szczęście Tato mógł zostać w domu,i pomagać w opiece Mamie, ponieważ w pracy była przerwa świąteczna.

Po ok 10 dniach wszystko wróciło w miarę do normalności. Nadal nie byłam w pełni sił, zdarzała mi się gorączka oraz wymioty. Potrafiłam nawet bez pomocy zrobić kupkę, co nie jest czymś normalnym. Dlatego Pani Doktor oznajmiła, że prawdopodobnie przechodzę rota wirusy. Nie było to nic przyjemnego, ale w porównaniu z poprzednią infekcją, jakoś lepiej to znosiłam.

Potem przyszła pełnia. Tym razem zadziałała na mnie bardzo silnie. Przez całe 5 dni mój sen był bardzo rozregulowany. W nocy robiłam sobie i rodzicom przerwy w spaniu nawet do 4 godzin, w dzień natomiast nabierałam sił drzemiąc po parę razy. Kolejny trudny okres, w którym wszyscy w domu chodziliśmy bardzo zmęczeni. Spaliśmy w dużym pokoju, w którym było wygodniej się mną zajmować. Ja z mamą na kanapie, a Tato na podłodze.

Pełnia minęła, zaczęłam w miarę spokojnie spać. Trwało to całe 3 dni. Od początku lutego znowu zaczęłam się zmagać z infekcją. Na jednej z licznych wizyt Pielęgniarek i Pań Doktor, stwierdzono u mnie zapalenie krtani. Znowu wrócił bardzo intensywny kaszel, bardzo suchy i niedający się opanować. Dochodziły do tego wysoka gorączka i zdążające się wymioty. Wróciliśmy do inhalacji z morfiny i silnych sterydów, nocnych kąpieli w chłodniejszej wodzie. Niestety sytuacja się pogarszała z każdym dniem. Odgłosy wydobywające się przy okazji kaszlu były coraz dziwniejsze i bardziej niepokojące. Rodzice bardzo bali się o moje płuca. Każda taka większa infekcja może się dla mnie skończyć bardzo źle. Znowu bardzo trudne noce, od czwartku Babcia Grażyna dyżurowała przy moim łóżku na zmianę z Ciocią Iwonką i Magdą. Rodzice próbowali odpocząć łapiąc każdą chwilę, w której nie kasłałam.

Najbardziej stresujący czas przyniósł piątek rano, gdy to telefon z hospicjum oznajmił, że niewiele więcej da się na tę chwilę zrobić, że proponują nam podłączenie domięśniowe morfiny, aby uśmierzyć ból i zmniejszyć duszności. Po podobnej zapaści równo rok temu, wiedzieliśmy, że ta morfina to ostateczność. Rodzice byli bardzo wstrząśnięci i załamani. Po kolejnych rozmowach z lekarzami, udało nam się zorganizować zdjęcie rtg klatki piersiowej, które pokazało rozległe zapalenie oskrzeli. Porównując ze zdjęciem z przed roku, zapalenie wydawało się rozleglejsze. Lekarze zdecydowali się na podanie mi antybiotyku. Dali mi jeszcze jedną szansę przed włączeniem morfiny. W piątek wieczorem odwiedził mnie ksiądz Marcin, kolega taty. Pomodlił się nade mną, udzielił namaszczenia chorych smarując mi czółko i rączki olejem.
W nocy z piątku na sobotę, jak co noc wszystkich wybudził mój kaszel. Ale ten kaszel przyniósł cień nadziei na lepsze. Był bardzo obfity w gęstą wydzielinę. Wydzielina biła z rurki, z buzi i noska. To był znak, że płuca ruszyły i że zaczęły się oczyszczać. Kilkugodzinna walka z kaszlem i wydzieliną przyniosła skutek. W sobotę rano mimo lekkiej gorączki, mój stan się unormował i bardzo powoli zaczął poprawiać. Kolejna wizyta pielęgniarki z panią doktor. Bardzo intensywne klepanie i niewyobrażalna ilość wydzieliny z nosa. Nocka niedzielna jeszcze podobna, dużo kaszlu, dyżur Cioci Magdy. W niedzielę wizyta pielęgniarek, klepanie. Wczorajsza nocka już bez dyżuru, zostałam sama z mamą i tatą. Trochę niespokojnie, ale przespałam całą noc, teraz znów wizyta pielęgniarek i klepanie.

Te półtora miesiąca było dla nas niesamowicie trudne. Przechodziliśmy podobne chwile rok temu, ale wtedy było trochę inaczej. Mieszkaliśmy z babcią i dziadkiem, pomoc była bardziej dostępna. W tym roku też otrzymaliśmy bardzo dużo pomocy z ich strony, ze strony Ciotulek. Pomoc niezastąpiona. Otrzymaliśmy również dużo wsparcia od naszych przyjaciół, znajomych i nawet tych nieznajomych.
Życie przeczołgało nas kolejny raz, kolejny raz bez znieczulenia. Okres moich urodzin, co roku jest dla nas bardzo trudny. Od 4 lat nie spędziłam ich w zdrowiu, tak też to się odbyło i tym razem.

Cóż, jutro moje 4 urodzinki, tym razem bez przyjęcia i bez gości. Będzie za to msza święta, być może ktoś przyjdzie na kawę i sękacza. Życzę sobie zdrowia, a pogodą ducha i radością mogłabym obdarzyć niejedno dziecko, obdarzam nimi wszystkich dookoła, nawet podczas chorób.

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s