Jesiennie

Tak na początek grudnia chciałam się z Wami podzielić tym co u mnie.

Październik nie był dla mnie łaskawym miesiącem. Kilka tygodni po powrocie z nad morza przyplątało się do mnie jakieś choróbsko. Tym razem było to bardzo nieprzyjemne zapalenie krtani. Gorączkowałam i  kasłałam bardzo, bardzo sucho mimo podłączonego inhalatora i nawilżacza powietrza (prawie non stop). Parę nocy nie przespanych plus 2 tygodnie powrotu do formy. Udało się na szczęście bez koncentratora tlenu i morfiny….Rodzice bardzo przeżywają każdą moją infekcję. Nasze dni to inhalacje i klepanie, noce w zasadzie niczym się nie różnią –  każda infekcja powoduje, to że nie mogę spać.

Równocześnie razem z infekcję pojawiły mi się odruchy wymiotne, wymiotowałam, o różnych porach dniach i nocy. Taki stan utrzymywał się bardzo długo, nie że  codziennie wymiotuję, ale „rwie” mnie do wymiotów. Jest to bardzo nie przyjemnie i trochę niebezpieczne, ponieważ śpię tylko na plecach jak zacznę wymiotować a rodzice nie zauważą…toteż mają dodatkowe zajęcie pilnowania czy nie będę wymiotować. Jednak od dwóch tygodni mam zwiększone leki na brzuszek, odstawiliśmy trochę jedzenia, tłuszczy i widać poprawę. Nie chwaliłam się ale ostatnio całkiem sporo przytyłam i ważę już 14 kg. Tata mówi, że niedługo będę mieć cellulit czy coś takiego.

Niestety przyjście choroby uziemiło mnie na dobre. Ostatni raz byłam na dworze na urodzinach dziadka Wieśka, 14 października. Od tamtej pory rodzice zabrali mnie dwa razy na krótkie, jesienne przejażdżki samochodem. Fajnie było podziwiać przez okno pożółkłe liście, mieniące się w słonku. Trudno będzie doczekać się wiosny, codziennych spacerów i przejażdżek rowerem yhhh.

Na poprawę humoru, Panie z Hospicjum zorganizowały mi wizytę niezwykłego gościa. Odwiedziła mnie małpka Czachor, i jej Pan. Była to niesamowita przygoda. Małpka tak śmiesznie ze mną rozmawiała. Dużo żartowała, sprzeciwiała się swojemu Panu, robiąc mu psikusy. Mama obawiała się, czy zaakceptuję swojego gościa i czy będę miała humorek na zabawę. To były tylko obawy, szybko wkręciłam się w zabawy, obdarzając mnóstwem uśmiechów Czachora i jego Pana.

Ostatnią rzeczą, którą chciałam się z Wami podzielić, było ostrzyknięcie moich spiętych mięśni botuliną. W połowie listopada Pan Doktor z hospicjum przyjechał do mnie z ważną misją. Moje mięśnie były już bardzo spięte i sprawiały mi ból.

Było to tak: Rehabilitant Robert przyjechał okleić mnie plastrami przeciwbólowymi.  Po godzinie przyjechał Pan Doktor w towarzystwie pielęgniarki i praktykantek. Pan Doktor ostrzyknął mi ramiona, bicepsy, ślinianki i kręgosłup. Łącznie 26 wkłuć. Niektóre były dobrze znieczulone, ale niektóre pomimo znieczulenia bardzo bolały. Byłam dzielna chociaż bez łez się nie obyło. Zresztą chyba nie tylko ja byłam przerażona.. Najważniejsze że ostrzykanie pomogło jak nigdy. Najbardziej widać to po moim lewym barku, który w końcu opuścił się i pokazał kawałek szyi. No i nie boli jak dotąd.

Napięcie powodowało, że nienaturalnie wyginałam się, przygryzałam wargi niejednokrotnie do krwi. Rodzicom często trudno jest rozszyfrować czemu płaczę i co mi dolega jeśli podają mi leki przeciwbólowe i jest mi po nich lepiej to wiadomo boli ….. tylko co brzuch, zęby czy może napięcie.

file_000-6- file_000-5- file_000-4- file_000-2- file_000-7- File_000

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s